W opublikowanym w ubiegłym roku materiale niemiecki kanał ZDF sprawdził jak, tak na prawdę, działa sieć restauracyjna McDonald’s. Wyniki dziennikarskiego śledztwa być może nie są szokujące (kto przy zdrowych zmysłach kiedykolwiek podejrzewał, że te wszystkie burgery jeszcze chwilę temu muczały na okolicznej łące?), ale dobitnie pokazują, jak daleko to, jak powinno być odbiega od tego, jak jest w rzeczywistości.
Ile jest mięsa w mięsie McDonald’s? 46% mięsa kurczaka w nuggetsach, tyle samo w kurczakburgerze, 62% w McChicken Classic i w McWrapie Chicken Sweet Chilli. A to i tak dane, które bywalców amerykańskiej sieciówki powinny napawać ulgą, gdyż, jak donosi portal Bankier.pl:
W sieci było głośno o przypadku pozwu, jaki miała złożyć Amerykanka, która zadławiła się ością z Filet-O-Fish. Sieć [McDonald’s] wygrała, gdyż udowodniła, że w kanapce ości być nie mogło, ponieważ nie zawierała ryby.
Jak to wszystko łączy się z tematyką szczególnie bliską czytelnikom Sprawnego Państwa, a więc ze służbą cywilną? Ano tak, że nie wszystko złoto, co się świeci, nie każdemu psu Burek, a nie każdy pracownik administracji rządowej jest jednocześnie członkiem korpusu służby cywilnej.
Pytania o politykę kadrową ministerstw
Poseł Platformy Obywatelskiej, a aktualnie także Sekretarz Stanu w Ministerstwie Cyfryzacji, Paweł Olszewski pod koniec lipca zwrócił się do 16 ministerstw z czterema pytaniami:
1. Ilu pracowników było zatrudnionych w latach 2015-2023, z wyszczególnieniem każdego roku?
2. Ilu z tych pracowników było zatrudnionych na podstawie ustawy o służbie cywilnej?
3. Ilu z tych pracowników było zatrudnionych na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 2 lutego 2010 roku w sprawie zasad wynagradzania pracowników niebędących członkami korpusu służby cywilnej?
4. Jaka była wysokość funduszu wynagrodzeń w latach 2015-2023?
Umówmy się, pytania te nie należą do kategorii przesadnie natarczywych. Można wręcz powiedzieć, że poseł Olszewski odpytał ministerstwa ze spraw dość banalnych – ile zatrudniały ludzi we wskazanym przedziale czasowym oraz na jakiej podstawie.
Ech, ta Konstytucja…
Muszę przyznać, że zwlekałem z napisaniem tego artykułu. Uważałem, że nie ma sensu pisać tekstu na podstawie odpowiedzi na interpelacje, jeśli nie wszystkie odpowiedzi zdążyły pojawić się na stronach sejmowych. Czekałem i czekałem. Niby coś mi świtało, ile dni mają ministerstwa na udzielenie odpowiedzi na interpelację poselską, ale na wszelki wypadek sprawdziłem u źródła:
Prezes Rady Ministrów i pozostali członkowie Rady Ministrów mają obowiązek udzielenia odpowiedzi na interpelacje i zapytania poselskie w ciągu 21 dni.
Art. 115 ust. 1 Konstytucji RP
A więc dobrze mi się zdawało – 21 dni. 3 tygodnie i koniec, kto nie udzieli odpowiedzi w wyznaczonym terminie łamie Konstytucję. 21 dni liczone od dnia złożenia interpelacji (24 lipca) minęło 14 sierpnia, a liczone od dnia wysłania tych interpelacji do resortów (29 lipca) – 19 sierpnia. Tymczasem do dzisiaj, do 18 września, dwukrotnie przedłużało termin na udzielenie odpowiedzi Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, a dwa inne resorty – Ministerstwo Obrony Narodowej i Ministerstwo Sprawiedliwości – w ogóle zdają się nie przejmować sprawą.
W poprzedniej kadencji Sejmu w regulaminowym terminie nie wpłynęły odpowiedzi na łącznie 222 interpelacje. W obecnej kadencji ministerstwa zalegają z odpowiedzią na 131 interpelacji.
Jeśli nie służba cywilna, to co?
Resorty, które odpowiedziały na pytania posła Olszewskiego, odpowiadały niejednolicie, co jest raczej standardem w sytuacji, w której poseł pyta o jedną rzecz różne ministerstwa.
- Jedne resorty podawały dane za cały okres, inne tylko za lata, w których funkcjonują pod obecnym szyldem (nawet gdy zmiany strukturalny były raczej kosmetyczne).
- Jedne resorty podawały dane w etatach, inne w osobach.
- Jedne resorty zastrzegały, że ich dane nie obejmują osób przebywających na urlopach bezpłatnych i wychowawczych, inne w tym temacie milczały.
Nie jest to jednak wina urzędników odpowiadających na pytania. Interpelacje, które odnoszą się do spraw różnych ministerstw powinny być formułowane maksymalnie precyzyjnie, żeby nie pozostawiać jakiegokolwiek luzu interpretacyjnego i żeby wszystkie odpowiedzi były ze sobą porównywalne. Być może warto byłoby zwrócić na to uwagę w przyszłych edycjach Przewodników Poselskich, wydawanych przez Wydawnictwo Sejmowe.
Nie czepiając się jednak już dłużej tych wszystkich technicznych kwestii, przejdźmy do rzeczy. Okazuje się, że różne ministerstwa cechują się bardzo różnym „mixem urzędniczym” jeśli chodzi o podstawę prawną nawiązywanych stosunków pracy. W niektórych członkowie korpusu służby cywilnej (który z mocy wspomnianej już Konstytucji „działa w urzędach administracji rządowej” w celu „wykonywania zadań państwa”) stanowią blisko 100% załogi, ale w innych – mniej niż 80%. Zdecydowana większość tych spoza korpusu to tzw. niemnożnikowcy, zatrudnieni na podstawie ustawy o pracownikach urzędów państwowych. A o tym akcie prawnym, pamiętającym mroczne czasy stanu wojennego, można powiedzieć na pewno jedno – nijak nie zapewnia obywatelom RP prawa dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach. Otwarte i konkurencyjne nabory? Nie, w tej ustawie tego nie znajdziecie.
Koordynacja, głupcze!
Główny wniosek, jaki wyciągam z tej skromnej analizy jest taki, że w Polsce – pomimo obowiązywania kolejnych ustaw o służbie cywilnej i pomimo jej konstytucyjnego umocowania – wciąż nie doczekaliśmy się systemu służby cywilnej z prawdziwego zdarzenia. Zamiast tego obserwujemy raczej rozbicie dzielnicowe naszej administracji rządowej, w którym rolę książąt pełnią dyrektorzy generalni urzędów, tak jakby to pojedyncze urzędy były najważniejsze, a nie cały system właśnie, nie znacznie większy organizm.
To dyrektorzy generalni realizują politykę personalną w urzędzie. To dyrektorzy generalni dysponują funduszem nagród. To dyrektorzy generalni sprawują nadzór nad realizacją zadań przez poszczególne komórki organizacyjne. Wszystkie te obowiązki wynikają wprost z ustawy o służbie cywilnej, ale – moim zdaniem – wykonywanie ich w oderwaniu od większej całości (bez całościowej koordynacji) stanowi dobitny przykład resortowości naszego państwa, a długofalowo powoduje coraz mniejszą sterowność jego instytucji. Dowodzą tego odpowiedzi na pytania posła Olszewskiego, dowodzi tego także analiza stanu służby cywilnej w ministerstwach i KPRM, jaką jakiś czas temu przeprowadziłem na tych łamach, na bazie danych przekazanych przez Departament Służby Cywilnej.
Okazuje się, że dwa urzędy z tej samej kategorii (w tym przypadku dwa ministerstwa) mogą zupełnie inaczej podchodzić do niemal dowolnego zagadnienia związanego z zarządzaniem organizacją. Jeden będzie zatrudniał na pęczki ludzi, których kompetencji nie sposób zweryfikować, a inny będzie sumiennie publikował swoje oferty pracy na portalu Szefa Służby Cywilnej. Jeden będzie wypłacał sowite dodatki zadaniowe i nagrody, podczas gdy inny nie wypłaci ani tego, ani tamtego. W jednym urzędzie rozwarstwienie płacowe między kadrą zarządzającą, a szeregowymi pracownikami będzie duże, a w innym spłaszczone. Nie mam na to dowodów, ale będę bronił tezy, że taki stan nam wszystkim szkodzi, że nieskoordynowana polityka kadrowa administracji rządowej prowadzi do stopniowego „więdnięcia” licznych grup urzędników, ekspertów w swoich dziedzinach, którzy zamiast cieszyć się wspierającym przywództwem, albo oswajają się z mniejszymi lub większymi patologiami, albo odchodzą.
Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje – dlatego, że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność
Bartłomiej Sienkiewicz
Zgodnie ze sprawozdaniem o stanie służby cywilnej za 2023 rok w ministerstwach z KPRM udział zatrudnionych na niemnożnikowych stanowiskach „ekspertów” względem korpusu służby cywilnej wyniósł 5%. Do tego dochodzą ludzie zatrudnieni na stanowiskach pomocniczych (technicznych, robotniczych). Wszystkich „niemnożnikowców” powinno być jednak w każdym urzędzie stosunkowo niewielu. Tymczasem dane przekazane przez ministerstwa posłowi Olszewskiemu pokazują wielkie różnice w tym względzie. Trudno uwierzyć w to, że w Ministerstwie Sportu i Turystyki albo w MSZ-cie konieczne było zatrudnianie aż tak wielu kierowców, sprzątaczek albo konserwatorów. A jeśli to nie konserwatorzy, to czemu nie zostali zatrudnieni na podstawie ustawy o służbie cywilnej?